Pindi - Quetta
Pare ujec z 30godzinnej podrozy pociagiem ze stolicy Pakistanu do stolicy Balochistanu
Pare ujec z 30godzinnej podrozy pociagiem ze stolicy Pakistanu do stolicy Balochistanu
Zdjecia uchodzcow na razie pominmy milczeniem, trzeba bedzie sie tam wybrac z obstawa, a na razie cos z zupelnie innej beczki:
Meczecik na terenie Islamia College
Meczecik w Hayatabadzie, tuz za Peshawarem
Lekki wysyp fotek, ale o ile w caly dzien mozna spedzic szwedajac sie po starym miescie i spotykajac np. Afganczyka, ktory mnie wita “Jak sie masz” (ma dziewczyne w Krasniku), to wieczorami nie mam nic innego do roboty. A zatem:
To jeszcze gdzies w drodze z Pindi do Peshawaru:


Czekajac na truskawkowy shake:

Jakis koles z bazaru, nie pamietam czym handlowal:

Widok ogolny:

Burka, sam nawet jedna przymierzylem w jakims sklepiku

Sprzedawca dywanow, cos krzyczy i gestykuluje, ale tylko do zdjecia

Widok ogolny 2:

Burki, ciag dalszy:

Ptasi targ:

Pan chyba z miesnego, ale nie jestem pewny:

Stoisko z soczkiem:

Osiolek, bardzo popularny srodek transportu:

Orzeski, figi, rodzynki….

Autobus miejski - wysiadka/wsiadka w biegu:

Krawiec:

Troche swiecidelek ze zlota, nawet fajne niektore byly:

Stoisko z shake’ami i soczkami:

Figi, ujecie nr 2:

Wazymy cebulke:

Jakies dzieciecia:


Kolejne z serii “z dedykacja”

A tu z dedykacja i z dziecieciem:

Meczet kogostam, z XVII w.:


Stoisko miesne:

Kolejne dzieciecia:

Ten sam meczet raz jeszcze:

Kolejna probka bizuterii, tym razem podobno z Afganistanu:

4:40
Pobudka na jeepa do Astor
4:50
Pobudka na jeepa do Astor. Hotelarz mowi, ze rusza z nastepnej wioski (droga caly czas jest nieprzejezdna, chociaz wyglada juz na prawie gotowa) o 7ej, ale nie jest do konca przekonany, wiec wole byc wczesniej. Wypijam czekoladke i ruszam w droge. Docieram o 6ej, pol godziny przed odjazdem. Z Astor prawie od razu lapie bus do Gilgitu. Zeby nie bylo za latwo to gdzies w polowie kanionu utknela ciezarowka, przez co zaden inny samochod nie jest w stanie jechac dalej. Tak jak z Passu, tylko tutaj ruch jest troche wiekszy. Wyciagniecie ciezarowki z tarapatow zajmuje sporej grupie tubylcow jakies 20 minut (od momentu naszego przybycia na miejsce zdarzenia, ale przed nami juz troche samochodow czekalo).
W koncu jednak ruszamy dalej, mknac z szalona predkoscia po serpentynach na skraju 100 metrowego urwiska.
13:00
Chicken karahi na obiadek, calkiem niezly i spory, po czym ruszam na dworzec PKS, gdzie lapie bus do Pindi ( a wlasciwie bus lapie mnie). Na szczescie, bo w kieszeni zostaje mi tylko jakies 30zl, wiec duzo dluzej bym tu nie poszalal.
Przydrozne Allah Akhbar:

Pryma, cos w tym stylu? Moze niekoniecznie to konkretne zdjecie, bo swiatlo bylo badziewne, ale chodzi generalnie o zasade:

A dokladniej Herlingcostam Base Camp na wys. 3550
Zwazywszy, ze na prawie 3000m wjechalem srodkami lokomocji to szalu nie ma, ale kogo to obchodzi ;P
Pobudka, dla zmylki po prawej stronie jest Raikot (7070m)

Strazniczka Nagiej Gory:

Wioska Upper Rupal, teraz pusta, ale za tydzien, moze dwa, zejda sie tutaj pasterze ze swoimi lowieckami:

Jakis pagorek obok:

A to juz wlasciwa ponadczterokilometrowa sciana sniegu:

Na poludnie od N.P.:

Wracamy sobie - ja i moj przewodnik, ktorego musialem wynajac za gruby szmal, bo kiedys w przeszlosci byly rozne incydenty typu rozboje, gwalty itp, i rzad nakazal policji pilnowac, aby nikt sie nie ruszal bez przewodnika:

Jakies dzieciecia w Rupalu:

Tuz przed Taraching:

Razem z nami z Rupala wedruja obladowane osiolki, bo Taraching jest ostatnia wioska, ddo ktorej da rade dojechac jeepem:

Powered by WordPress